Vino Volo - na lotnisku w Filadelfii
Czyli mój pierwszy wine tasting w Stanach i przykład niecierpliwości.
I oto wylądowałem. Pogubiwszy się nieco na lotnisku, nieznalawszy startera ani do t-mobile ani to AT&T, stwierdziłem, że najlepszą opcją na zabicie czasu będzie miejsce, które właśnie odkryłem - Vino Volo "discover great wines". Co prawda nie zwiedziłem jakieś znacznej ilości lotnisk w Europie, ale z podobną siecią spotykam się po raz pierwszy: sieć barów do smakowania wina.
Podoba mi się. Zazdroszczę pomysłu.
Do lotu zostały mi ponad 2 godziny, więc cóż lepszego znaleźć do roboty, niż realizowanie mojego blogo-winnego planu? Zamówiłem sobie tasting set o nazwie "California Kings". Wiem, że jest to wyraz totalnej niecierpliwości z mojej strony, gdyż nie dalej, jak za 5 dni będę już w Kalifornii, tym nie mniej… nie mogłem się powstrzymać!
Dostałem oto 3 kieliszki czerwonych win, 2 z Sonomy i 1 z Napy. Bardzo podoba mi się forma, w jakiej jakiej Vino Volo prezentuje swoje zestawy degustacyjne - elegancka, metalowa tacka z miejscem do wsunięcia informacji o winach, które będę próbował. Właściciel baru pisze mi, że oto pierwsze wino po lewej to Pinot Noir z wybrzeża Sonomy z winnicy Belle Glos, rocznik 2009, nazwa butelki Meiomi. Mam ze sobą ściągę z rozpiską roczników, regionów Kalifornii i punktów, ile Parker nadal danemu miejscu i rocznikowi. Pinot Noir z 2009 z Północnej Kalifornii Parker ocenił generalnie na 90, co jest dolną granicą "wyjątkowego" rocznika (skala 0-100, a właściwie 80-100, gdyż conajmniej 80 dostaje każdy trunek, który formalnie otrzymał nazwę wina, mimo że to może być paskudnej jakości gleborzut).
Naturalnie nie mogłem się powstrzymać przed spojrzeniem na stopkę kieliszków i tak oto dowiedziałem się, że Vino Volvo prezentuje swoje wina w kieliszkach Riedla. Niestety nie mam ze sobą innych do porównania, dlatego nici z mojego standardowego punktu każdego blogposta, jakim jest porównanie percepcji wina z różnych kieliszków.
Do dzieła! Zdejmuję z tacki pierwszy kieliszek po lewej - Pinot Noir z wybrzeża Sonoma. Barman wspaniałomyślnie wyjaśni mi, że kolor jest "Bright" położony dość blisko pola o nazwę "Rich". Przyznam, że nauczony jestem nomenklatury WSET, także jest to dla mnie nowość. Należy się szybko doedukować, by faux pas w Stanach nie popełnić! Z "wine note" wyczytuję, że wino oferuje aromaty ciemnych owoców - porzeczek/jeżyn zbalansowanych ziemistymi niuansami ziół, skóry, suszonych liści, wanilii i drzewa cedrowego. Okej, wiedząc, gdzie leży Sonoma i jakie winorośla tam rosną, to mogę przypuszczać, że ten opis nie mija się z prawdą. Ciepły klimat (Sonoma znajduje się na wysokości Hiszpanii) łagodzony przez oceaniczne bryzy i powodujący dość częste mgły i wahania temperatury w lecie (noc/dzień) to idealne warunki, by tworzyć wielkie Pinot Noir. A takie cechy, jak duża owocowość wraz ziemistymi, mineralnymi aromatami + beczkowymi niuansami, to domena wielkich Pinot Noir.
Kolor jest dużo ciemniejszy, niż Francuskie Burgundy, czy pinoty pochodzące znad Loary - przyczyny dopatruję się w ilości słońca; w Kalifornii jest go ciut więcej!
Faktycznie kolor niemal intensywny rubin, mimo że to rocznik 2009! Nos jest arcy przyjemny! Aromaty mokrych liści, jesiennej łąki otoczonej lasem po której grupa ludzi wraca do domu z koszami pełnymi jagód i owoców leśnych. Wyłapuję też silny aromat kawy! Coś, czego wcześniej w Pinocie nie czułem; tylko w Pinotage. Zapach jest tak czysty, równy i zbalansowany, że trudno mi się do czegokolwiek przyczepić. Może to wynik zmęczenia? Spałem dzisiaj 3 godziny w domu, by trochę przygotować się na jet-laga. Potem w samolocie z przerwami przespałem kolejne 3-4 godziny i teraz, gdy powinna być 21, mam dopiero 16… Tym nie mniej, zmysł powonienia nie jest otępiony!
Spróbujmy… Zdecydowanie wino lepiej prezentuje się na nosie. Uwiodło mnie, zanim dobiłem targu! Od wielkiego pinota po takiej intensywności aromatu i widocznym efekcie słońca oczekiwałbym dużej kwasowości do zbalansowania cukru, którego podczas maceracji było zdecydowanie więcej, niż Burgundach, nie mówiąc już o tych znad Loary. Co prawda kwasowość i tak jest duża - moje ślinianki działają mocno, ale brakuje temu winu takiej.. nazwałbym to soczystości. Również przebijają się aromaty cedrowe.. z wanilią i ziemistymi aromatami liści. Finish jest dość długi - z pewnością jest to dobrej, jak nie bardzo dobrej jakości wino, natomiast, gdybym miał dobierać do tego posiłek… pasztetu, czy bardzo aromatycznej kaczki bym do tego nie jadł. Bardziej pieczeń z jagnięciny, nic specjalnie mocno ziołowego, czy przyprawionego, gdyż taniny tego pinota (są dość wyraźne) i taka lekka tępość smaku może spotęgować uczucie ostrości i zgubić się totalnie w intensywności smaku posiłku.
Drugie wino to Merlot z 2007 roku, Napa z winiarni Jade Mountain. Barman informuje mnie, że kolor jest bogaty (plamka na kwadracie prawo-góra), wg. mnie to intensywny purpurowy kolor. Znowu… wyraz ilości słońca, gdyż Merloty rzadko osiągają takie głębokie, intensywne kolory, zwykle jest to, podobnie jak grenache, raczej średnio-intensywny kolor. Biorąc wino do nosa mocno czuję zapach ciemnych owoców, które powoli zaczynają być dominowane przez aromaty wanilii i karmelu, o czym właściwie Vino Volo też informuje na swojej tacce. Odnoszę wrażenie, że tej wanilii to ja się w Kalifornii nawącham tyle, że zacznie mi bokiem wychodzić… Ale nie uprzedzajmy faktów! Zanim postawię tezę o zbyt silnym i bezczelnym wpływie Parkeryzmu na Nape i Sonomę, to wolałbym najpierw osobiście tam pojechać i popróbować więcej win, niż tylko 3 na lotnisku w Filadelfii!
Po kolejnym powąchaniu wina po raz pierwszy poczułem zapach tostów! I faktycznie producent też o tym wspomina. Obawiam się, że ten Merlot, tak jak pinot poprzedni chce mnie uwieść zapachem… Przekonajmy się. Na podniebieniu zachowuje się bardzo dostojnie. Dużo lepiej od poprzedniego prezentuje swoje owocowe i waniliowe wdzięki prowadząc pod ramię damę kwasowości. Są podobnego wzrostu, dama może nawet ubrać niewysokie obcasy i wciąż prezentować się na podobnym poziomie, co potężny patron porzeczki, wanilii i karmelu. Po rozmowie z nimi dość długo pamiętasz konwersację, a budząc się kolejnego dnia, zapominasz, że wcześniej poznałeś parę z pinotem na czele.
Ostatnio wino… Cabernet Sauvignon z Sonomy, 2007, winnica Mill Creek nie bez powodu jest po prawej i sugerowane, jako ostatnie wino do wypicia. Cab-Sav bowiem jest najpotężniejszym szczepem z tych trzech, a jak wiadomo należy iść od win lżejszych w stronę cięższych, tak jak z każdym alkoholem właściwie. Tym bardziej jestem niecierpliwy, gdyż Parker uznał Cab-Sav z 2007 z Północnej Kalifornii jako rocznik wybitny dając mu aż 96 punktów, co jest dolną granicą tej oceny.
Kolor to bardzo intensywna purpura tylko ostrożnie i powoli podążająca w stronę rubinu. Na nosie dojrzałe jeżyny i być śliwko-wiśnie… tudzież syrop jeżynowy, trudno mi określić, ale zdecydowanie mocniejszy od poprzednich win. Wszystkie trzy charakteryzują się zapachami ciemnych owoców, natomiast mógłbym powiedzieć, że w skali od pinot-merlot-cabsav tak samo jak kolor idzie od jasnego do ciemnego, tak samo owoce.. od średnio-dojrzałych do super dojrzałych.
Och… tak mnie obezwładniło, że trudno mi się skupić na pisaniu. Może to dlatego, że do kotła wypełnionego zmęczeniem dołożyłem pewną miarę alkoholu? Sam nie wiem! W odróżnieniu pod poprzednich win, to prezentuje się dużo lepiej w ustach rozkładając przede mną bombonierkę czekoladek z odrobinką chili tudzież nadzieniem pralinkowym. Mimo, że mam niebo na podniebieniu, to z trudem przychodzi mi jego opisanie. Po kolejnym łyku wyczułem nutki takich nasączonych wiśni z syropu od babci podane na czubku tortu.
Gdybym miał podjąć decyzję, które smakowało mi najlepiej, to chyba idealnie pokazuje to zawartość kieliszków po degustacji… Ilość wina pozostająca w kieliszku odwrotnie proporcjonalna do mojej osobistej przyjemność z jego picia.
I na koniec.. Welcome to the United States of America!