sobota, 22 października 2011

Vino Volo - lotniskowy wine bar i Californian Kings

Vino Volo - na lotnisku w Filadelfii
Czyli mój pierwszy wine tasting w Stanach i przykład niecierpliwości.
  


I oto wylądowałem. Pogubiwszy się nieco na lotnisku, nieznalawszy startera ani do t-mobile ani to AT&T, stwierdziłem, że najlepszą opcją na zabicie czasu będzie miejsce, które właśnie odkryłem - Vino Volo "discover great wines". Co prawda nie zwiedziłem jakieś znacznej ilości lotnisk w Europie, ale z podobną siecią spotykam się po raz pierwszy: sieć barów do smakowania wina.

Podoba mi się. Zazdroszczę pomysłu.

Do lotu zostały mi ponad 2 godziny, więc cóż lepszego znaleźć do roboty, niż realizowanie mojego blogo-winnego planu? Zamówiłem sobie tasting set o nazwie "California Kings". Wiem, że jest to wyraz totalnej niecierpliwości z mojej strony, gdyż nie dalej, jak za 5 dni będę już w Kalifornii, tym nie mniej… nie mogłem się powstrzymać!



Dostałem oto 3 kieliszki czerwonych win, 2 z Sonomy i 1 z Napy. Bardzo podoba mi się forma, w jakiej jakiej Vino Volo prezentuje swoje zestawy degustacyjne - elegancka, metalowa tacka z miejscem do wsunięcia informacji o winach, które będę próbował. Właściciel baru pisze mi, że oto pierwsze wino po lewej to Pinot Noir z wybrzeża Sonomy z winnicy Belle Glos, rocznik 2009, nazwa butelki Meiomi. Mam ze sobą ściągę z rozpiską roczników, regionów Kalifornii i punktów, ile Parker nadal danemu miejscu i rocznikowi. Pinot Noir z 2009 z Północnej Kalifornii Parker ocenił generalnie na 90, co jest dolną granicą "wyjątkowego" rocznika (skala 0-100, a właściwie 80-100, gdyż conajmniej 80 dostaje każdy trunek, który formalnie otrzymał nazwę wina, mimo że to może być paskudnej jakości gleborzut).



Naturalnie nie mogłem się powstrzymać przed spojrzeniem na stopkę kieliszków i tak oto dowiedziałem się, że Vino Volvo prezentuje swoje wina w kieliszkach Riedla. Niestety nie mam ze sobą innych do porównania, dlatego nici z mojego standardowego punktu każdego blogposta, jakim jest porównanie percepcji wina z różnych kieliszków.

Do dzieła! Zdejmuję z tacki pierwszy kieliszek po lewej - Pinot Noir z wybrzeża Sonoma. Barman wspaniałomyślnie wyjaśni mi, że kolor jest "Bright" położony dość blisko pola o nazwę "Rich". Przyznam, że nauczony jestem nomenklatury WSET, także jest to dla mnie nowość. Należy się szybko doedukować, by faux pas w Stanach nie popełnić! Z "wine note" wyczytuję, że wino oferuje aromaty ciemnych owoców - porzeczek/jeżyn zbalansowanych ziemistymi niuansami ziół, skóry, suszonych liści, wanilii i drzewa cedrowego. Okej, wiedząc, gdzie leży Sonoma i jakie winorośla tam rosną, to mogę przypuszczać, że ten opis nie mija się z prawdą. Ciepły klimat (Sonoma znajduje się na wysokości Hiszpanii) łagodzony przez oceaniczne bryzy i powodujący dość częste mgły i wahania temperatury w lecie (noc/dzień) to idealne warunki, by tworzyć wielkie Pinot Noir. A takie cechy, jak duża owocowość wraz ziemistymi, mineralnymi aromatami + beczkowymi niuansami, to domena wielkich Pinot Noir.

Kolor jest dużo ciemniejszy, niż Francuskie Burgundy, czy pinoty pochodzące znad Loary - przyczyny dopatruję się w ilości słońca; w Kalifornii jest go ciut więcej!

Faktycznie kolor niemal intensywny rubin, mimo że to rocznik 2009! Nos jest arcy przyjemny! Aromaty mokrych liści, jesiennej łąki otoczonej lasem po której grupa ludzi wraca do domu z koszami pełnymi jagód i owoców leśnych. Wyłapuję też silny aromat kawy! Coś, czego wcześniej w Pinocie nie czułem; tylko w Pinotage. Zapach jest tak czysty, równy i zbalansowany, że trudno mi się do czegokolwiek przyczepić. Może to wynik zmęczenia? Spałem dzisiaj 3 godziny w domu, by trochę przygotować się na jet-laga. Potem w samolocie z przerwami przespałem kolejne 3-4 godziny i teraz, gdy powinna być 21, mam dopiero 16… Tym nie mniej, zmysł powonienia nie jest otępiony!

Spróbujmy… Zdecydowanie wino lepiej prezentuje się na nosie. Uwiodło mnie, zanim dobiłem targu! Od wielkiego pinota po takiej intensywności aromatu i widocznym efekcie słońca oczekiwałbym dużej kwasowości do zbalansowania cukru, którego podczas maceracji było zdecydowanie więcej, niż Burgundach, nie mówiąc już o tych znad Loary. Co prawda kwasowość i tak jest duża - moje ślinianki działają mocno, ale brakuje temu winu takiej.. nazwałbym to soczystości. Również przebijają się aromaty cedrowe.. z wanilią i ziemistymi aromatami liści. Finish jest dość długi - z pewnością jest to dobrej, jak nie bardzo dobrej jakości wino, natomiast, gdybym miał dobierać do tego posiłek… pasztetu, czy bardzo aromatycznej kaczki bym do tego nie jadł. Bardziej pieczeń z jagnięciny, nic specjalnie mocno ziołowego, czy przyprawionego, gdyż taniny tego pinota (są dość wyraźne) i taka lekka tępość smaku może spotęgować uczucie ostrości i zgubić się totalnie w intensywności smaku posiłku.

Drugie wino to Merlot z 2007 roku, Napa z winiarni Jade Mountain. Barman informuje mnie, że kolor jest bogaty (plamka na kwadracie prawo-góra), wg. mnie to intensywny purpurowy kolor. Znowu… wyraz ilości słońca, gdyż Merloty rzadko osiągają takie głębokie, intensywne kolory, zwykle jest to, podobnie jak grenache, raczej średnio-intensywny kolor. Biorąc wino do nosa mocno czuję zapach ciemnych owoców, które powoli zaczynają być dominowane przez aromaty wanilii i karmelu, o czym właściwie Vino Volo też informuje na swojej tacce. Odnoszę wrażenie, że tej wanilii to ja się w Kalifornii nawącham tyle, że zacznie mi bokiem wychodzić… Ale nie uprzedzajmy faktów! Zanim postawię tezę o zbyt silnym i bezczelnym wpływie Parkeryzmu na Nape i Sonomę, to wolałbym najpierw osobiście tam pojechać i popróbować więcej win, niż tylko 3 na lotnisku w Filadelfii!

Po kolejnym powąchaniu wina po raz pierwszy poczułem zapach tostów! I faktycznie producent też o tym wspomina. Obawiam się, że ten Merlot, tak jak pinot poprzedni chce mnie uwieść zapachem… Przekonajmy się. Na podniebieniu zachowuje się bardzo dostojnie. Dużo lepiej od poprzedniego prezentuje swoje owocowe i waniliowe wdzięki prowadząc pod ramię damę kwasowości. Są podobnego wzrostu, dama może nawet ubrać niewysokie obcasy i wciąż prezentować się na podobnym poziomie, co potężny patron porzeczki, wanilii i karmelu. Po rozmowie z nimi dość długo pamiętasz konwersację, a budząc się kolejnego dnia, zapominasz, że wcześniej poznałeś parę z pinotem na czele.

Ostatnio wino… Cabernet Sauvignon z Sonomy, 2007, winnica Mill Creek nie bez powodu jest po prawej i sugerowane, jako ostatnie wino do wypicia. Cab-Sav bowiem jest najpotężniejszym szczepem z tych trzech, a jak wiadomo należy iść od win lżejszych w stronę cięższych, tak jak z każdym alkoholem właściwie. Tym bardziej jestem niecierpliwy, gdyż Parker uznał Cab-Sav z 2007 z Północnej Kalifornii jako rocznik wybitny dając mu aż 96 punktów, co jest dolną granicą tej oceny.

Kolor to bardzo intensywna purpura tylko ostrożnie i powoli podążająca w stronę rubinu. Na nosie dojrzałe jeżyny i być śliwko-wiśnie… tudzież syrop jeżynowy, trudno mi określić, ale zdecydowanie mocniejszy od poprzednich win. Wszystkie trzy charakteryzują się zapachami ciemnych owoców, natomiast mógłbym powiedzieć, że w skali od pinot-merlot-cabsav tak samo jak kolor idzie od jasnego do ciemnego, tak samo owoce.. od średnio-dojrzałych do super dojrzałych.

Och… tak mnie obezwładniło, że trudno mi się skupić na pisaniu. Może to dlatego, że do kotła wypełnionego zmęczeniem dołożyłem pewną miarę alkoholu? Sam nie wiem! W odróżnieniu pod poprzednich win, to prezentuje się dużo lepiej w ustach rozkładając przede mną bombonierkę czekoladek z odrobinką chili tudzież nadzieniem pralinkowym. Mimo, że mam niebo na podniebieniu, to z trudem przychodzi mi jego opisanie. Po kolejnym łyku wyczułem nutki takich nasączonych wiśni z syropu od babci podane na czubku tortu.

Gdybym miał podjąć decyzję, które smakowało mi najlepiej, to chyba idealnie pokazuje to zawartość kieliszków po degustacji… Ilość wina pozostająca w kieliszku odwrotnie proporcjonalna do mojej osobistej przyjemność z jego picia.



I na koniec.. Welcome to the United States of America!

środa, 5 października 2011

l'expatrié, Semillon, 2003, the Colonial Estate, Barossa Valley, Australia

l'Expatrié 
a tired expat on the Green Island


And so it came to the point when I had to do a post in English, or shall I say... Irish-English. It is obviously not my mother tongue, hence I would kindly ask for your forbearance in case I make any silly mistakes or phrases, which might come from a direct and blunt polish translation.

Just as my previous bottles, this one is special. Not only because it says on the back that the vineyard from which the wine come from has supposedly been established by Silesian immigrants, but also because it was a gift. From Silesians to a Silesian. I think I might need to go deeper into the story...

So it all began not so long ago when my friend went to Poland for a few months. Her husband soon followed leaving me the keys to their apartment and asked if I could look after it in their absence. I happily agreed knowing that having keys to two apartments is always better than just one. The more, the merrier. What I didn't realize is that it also came with a benefit of three bottles of wines waiting for me in their apartment along with two bags of onions. The onions ended up in pasta few days later which was enjoyed at a party that I threw at my place. But with the wines... well... they were carefully placed in my wardrobe, which is trying hard to play a role of a 15th century cellar. The only problem is, it's been made of wood, keeps a warm 20 degrees temperature and is experiencing occasional tremors when I scour through it in search for clean clothes. Still... a wine cellar. I live on a ground floor, mind you!

So before I start the wine tasting bit, I'd like to officially thank my friends for putting this bottle forward. It comes from Barossa Valley in South Australia which is one of the regions in Australia that I particularly fancy. Mainly because the area of the region is quite compact (some over 13,000 hectares of vineyards) and thus doesn't allow huge parcels and encourage smaller, which are most of the times treated with care and love. Also the climate and soil is ideal for Shiraz, which is planted there in abundance as well as some cab-savs and, of course, Semillion.  

Now, I'm not the most knowledgeable person about Australian wines, but from experience I have from the new World wines is that most of the times they're more customer-orientated rather than producer-orientated. In other words... more by the Globalists rather than Traditionalists, or more even "I do what's tasty" as opposed to "I do that, take it or leave it. And don't forget, who I am and where I'm from.". From this 2003 Semillion I'd expect a rather chunky, deep yellow in color and honey'ish fruity and perhaps oaky flavored wine. I gathered from the label that it was fermented both in oak and steel vats using Champagne yeast to allow fermentation in 12 degrees. When a wine is treated elegantly, it becomes elegant. Also I learned that some melolactic fermentation was used, so I'm dying to try it and feel that mellowy, velvety or creamy even structure on the palate. Can't wait to try it! 

Worth mentioning is the name... l'Expatrie, an expat. Which ideally describes my current situation! Anyways... onto the color. Let's see if I was wrong with my assumptions. 

Oh no! I just opened the bottle and noticed that the cork was nearly all wet up to the top! This could mean a dreadful thing... It could have been exposed to oxygen, which is a great enemy of wine... Perhaps it was stored too long on the shelves in an upright position which would dry the cork and therefore made it dry and allow too much air to circulate? Then the cork would shrink a little bit and after I put it sideways, some of the wine nearly got out of the bottle? At least I wasn't wrong about the color!


I poured the wine to three glasses as usual. I'd like to see, which one of these will expose my wine with its very best qualities: 
Now... onto the nose. Seeing the wet cork I could smell a stale, not exciting smell without much fruitiness which would have totally faded away after contact with air. Let's see... I'm taking the glasses from left to right, so the first one is a glass for whites by Eisch. I give it a little swirl before I throw my nose into it! 

Alcohol... some rubbery, metallic/mineral aromas and even more rubber or petrol. Before I put a verdict for oxidation, I need to double check it in the chardonnay glass. Ok... I'm pretty convinced it is indeed oxidized, but just for the sake of giving it a chance, I'll try it on the palate. 

After tasting it and giving it a second chance I'd like to think that it is just past it's best. It doesn't feel unpleasant on the palate actually. It still gives me those rubbery aromas as you would get in a mature Riesling, but I'm also getting some oak and a hint of honey and perhaps some prune.
  
Hmm.. I must say that after it warmed up a little it opened. Maybe it wasn't that much oxidized and just needed some time in the glass? Maybe it's one of those wines, that don't intend to seduce you from the first sight but rather invite you to a conversation? So I'm asking the glass for Chardonnay by Eisch for a dance... Now I'm getting more round and cleaner aromas. Still not exploding with fruit, mostly petrolly/rubbery chassis with a peachy wheels filled with honey. But still... on the palate a bit dull and nothing new to the previous experience with the first glass. 

What can the wine tell me from the Riedel perspective then? Let's see. It doesn't bring any new words to my description other than smoother aromas. With a wider bowl that the Montrachet glass has it allows a subtle stir in the air which when reached by a nose gives you a rather pleasant feeling. But still... on the palate it's stale and leaves the mouth rather quickly, oblivious to the fact that it was even there in the first place. 

I used a spittoon for the first time. Not only because this wine was a bit faulty, but also because I must look after my stomach more carefully these days! It's been screaming for a break after a joyful week of dinners, birthday and farewell parties. 

All in all, our expat l'Expatrie after many years took a long journey to come to Ireland and then waited for an opportunity to be discovered, understood, revealed and enjoyed. He waited too long. And now being a dull and tired expat he ends in a spittoon. I'm convinced his mates had more luck and have a happier story to tell.