Cono Sur, Chile 2010
+ 3.5 miesiąca świeżego powietrza.
Tak, ustawienie nieprzypadkowe...
Podczas sprzątania pokoju na przeddzień podejmowania sporej gromady gości natknąłem się na torbę, którą ostatni raz widziałem na wycieczce do Belfastu. Odbyłem ją bodaj w pierwszych dniach października 2011 roku. Jest dziś, jak data na poście wskazuje, 18 stycznia, czyli po ponad trzech miesiącach zweryfikowałem zawartość torby. Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem jedno nieotwarte wino - całkiem przyzwoite, Carmenere z Maipo z 2010, idealne na jutrzejszą imprezę dla zapchania apetytu gości na wino. Tak, by tego lepszego nie chłeptać z pragnienia, li tylko z czystej przyjemności malutkimi łykami. W Torbie była jeszcze paczka nieotwartych krakersów - dobre, przyda się też. Tuba napoczętych chipsów, plastikowe pudełko bez wieczka (zgubiłem?) i przewodnik po Belfaście; nie przyda się. Oprócz zawartości torby z porzedniej wycieczki mam jeszcze przygotowane dla gości wiele innych łakoci.. m.in parę butelek portugalskiego wina. Takich i innych win mam przygotowanych całkiem sporo... wśród nich, różowe porto!
A o Porto właśnie chciałem napisać... Otóż prócz nieruszonego Carmenere, znalazłem ruszonego Merlota. Spojrzałem pod światło i zidentyfikowałem nieregularnie rozmieszczone plamki osadu na szkle od wewnątrz. Myślę, że poziom zniesmaczenia był na tyle duży, że natychmiast przerodził się w wielkie zainteresowanie rozbudząjąc moją poznawczą naturę. Zawsze chciałem bowiem powąchać totalnie utlenione wino!
Ale przyjrzyjmy się najpierw butelce.. na etykiecie rower. Lubię rowery. Ludzie lubią rowery. Mam jeden. Lubię też kolor fioletowy. Nakrętka jest fioletowa i tło pod nazwą szczepu - fioletowe. Rower ponad to stoi na pomarańczowej smudze. Ten kolor też lubię. W tle przybysz z kosmosu, przed nim kubeczek z wodą, obok żelazko, pod nim deska.
Ruszyłem do kuchni. Lepiej w takiej sytuacji być bliżej zlewu, niż dalej. Z każdym ruchem obrotowym odkręcania korka coraz bardziej dumny byłem z mojej pamięci, która wpłynęła na moją niepamięć o otwartej butelce wina i pozwoliła mu swobodnie oddychać (w winiarskiej terminologii często oddychanie równoznaczne jest z psuciem się).
Przymrużyłem jedno oko i nieśmiale zbliżyłem butelkę do nosa i oto.. zaciągnąłem się jeden raz. Drugi i trzeci. Otworzyłem oko by zademonstrować pozytywne zaskoczenie.
I wtedy wsadziłem sobie butelkę do oka.
Nie mogłem się powstrzymać! Oczywiście niczego takiego nie zrobiłem. Ale.. zapachniało mi to Porto! Aż trudno było mi się do czegokolwiek przyczepić! Ten typowy zapach podfermentowanego syropu z wiśni i czarnej porzeczki + oczywiście totalna oksydacja. Wino utleniło się do tego stopnia, że przybrało zapach porto, co ma bardzo dużo sensu, gdyż Porto jest celowo utlenione. Zapach mnie do tego stopnia zaintrygował, że nie oparłem się by nie skosztować trochę.
I tu bliskość zlewu mnie uratowała.
Przypomniałem sobie, że w torbie znalazłem też termos. W połowie pełny. O jego zawartości kiedy indziej.