La Garona - kobieta, z którą zatańcz trzy razy.
Ten blog nigdy nie będzie zlepkiem suchych opinii o winach, które pijam, tylko raczej pamiętnikiem mojej winnej podróży, a jak wiadomo.. podróż zaczyna się od wyprawy, a nie powrotu! Po kolei... Butelkę tego wina nabyłem w Mitchels & Son, gdzie jestem czlonkiem winnej gildii, choć lepiej to brzmi po angielsku: "Wine Guild". Aby nim pozostać, księgowa z M&S uprzejmie i niepozornie pozwala sobie ściągać €65 z mojego konta pierwszego dnia każdego miesiąca. Z jednej strony napawa mnie to dumą, a z drugiej strony wzbudzam często zakłopotanie wśród rozmówców, gdy na pytanie "ile wydajesz na wino miesięcznie?" mam od razu przygotowaną odpowiedź i jak mantrę słyszą ode mnie: "65 Euro każdego miesiąca, plus jakieś 92 Euro zakładając, że tygodniowo kupuję 3 butelki supermarketowego, easy-drinking wina do kolacji". Nie wiem dokładnie, czy o to chodzi w www.drinkaware.ie, ale jak dla mnie wiedza o ilości wydawanych pieniędzy na wino jest dość wysokim przejawem świadomości o moim piciu: €157.
Butelka, którą mam przed sobą kosztowała bodaj €24. I oto stoi przede mną, już otwarta. Po Garnachy z 2004 roku z regionu Toro spodziewam się średnio lub mocnego rubinowego koloru, co byłoby logicznym wnioskowaniem na podstawie wieku wina i generalnie lekkiego do średnio nasyconej czerwieni. Pozwoliłem rozlać sobie to wino do trzech kieliszków, gdyż nie do końca wiem, w którym zachowa się najlepiej. I oto...
Pomyliłem się, sami zobaczcie:
Cholernie głęboki, purpurowy kolor leniwie przechodzący w rubin. Psiakrew, dopiero zdałem egzamin WSET Level 2 i takie faux pas! Na szczęście wino nie jest mętne, co świadczy o tym, że kolor jest czysty i prawdopodobieństwo oksydacji na tym stadium jest praktycznie zerowe.
I teraz długo oczekiwana chwila... zacznę wąchać moją La Garonę z trzech kieliszków. Ponieważ jest to moj pierwszy post, to wyjaśnię tylko, że mój szanowny Ojciec jest pierwszym dystrybutorem kieliszków Eischa w Polsce i w moich postach będę linkował do stron sklepu internetowego z konkretnymi kieliszkami, z których piję moje wina. Dodam, że również linkuję do konkurencyjnego Riedla, więc żeby nie było, że jestem stronniczy!!
- Kieliszek do Bordeaux firmy Eisch (po lewej)
- Kieliszek do Cabernet Sauvignon z serii Vinum XL (po środku)
- Kieliszek do Shiraz / Syrah firmy Eisch (po prawej)
I teraz nos... zapraszam pierwszy kieliszek do ręki (wybieram kieliszki od lewej do prawej), niczym kobietę do tańca i oto... sniff... ahhh... z pewnością czysty zapach, żadnego korka, oksydacji i innych ułomności.. wyraźny, mocno zaznaczony, owocowy zapach. Po 16 miesiącach w beczce i niemal 5 latach w butelce spodziewałbym się bardziej rozwiniętych aromatów płynących z beczki, czyli upragnionej wanilii, która tak często pojawia się w sławnej Riosze (Rioja), ale nie! Czuję tylko przyprawy troszkę może w stronę goździków. Ale nie jest to dominujący zapach! Po garnaczy można się spodziewać czerwonych owoców, jednak tutaj muszę powiedzieć, że prócz czerwonej porzeczki, czuję troszkę czereśnie, być może nawet takie, z których babcia sok robi z dużą ilością cukru.
Zobaczmy teraz, jak zapach różni się w Riedlowym Cab-Sav... Jakiejś znaczącej różnicy się nie spodziewam, bowiem oba te kieliszki są zaprojektowane pod Cab-Sav - cieliste, głębokie czerwone wina. ..sniff... hmmm.. delikatniejsze i łagodniej wpadające do nosa. Przychodzą mi do głowy dwa wnioski... wino jest troszkę za ciepłe. Zauważyłem właśnie, że w poprzednim kieliszku czułem od czasu do czasu szczypiący efekt alkoholu w moich nozdrzach. Może to świadczyć albo o niskiej jakości wina, albo o zbyt wysokiej jego temperaturze. Ponieważ wiem, że jakość tego wina jest conajmniej dobra, jak nie bardzo dobra, to tę pierwszą możliwość odrzucam. Tym nie mniej, w większym, Riedlowym kieliszku alkohol ma więcej miejsca by się ulotnić i tym samym pozwolić aromatom dotrzeć do nosa bez akompaniamentu gryzącego alkoholu, który w poprzednim kieliszku łokciami pchał mi się do nosa.
Zdecydowanie czereśniowo-wiśniowy aromat, co jest dość ciekawe dla czystej garnaczy, która zwykle rozwija w sobie raczej delikatne zapachy czerwonych owoców, jak poziomki, truskawki tudzież czerwone porzeczki.
I na końcu kieliszek do shiraza... czas na tango! i sniff... wow! Pieprz! Wyraźny zapach przypraw.. pieprzu i być może... ahhh! Aż trudno mi uwierzyć, że dopiero w tym kieliszku wychodzą te wszystkie zapachy, które wcześniej były zdominowane przez totalnie standardowe czerwone zapachy! Teraz czuję bardziej pieprz i nawet warzywne aromaty.. jakby jakieś grzyby.. tudzież... właściwie już nie warzywne, ale mineralne: mokra słoma, albo mokre drewno. Tak jakbym siedział na drewnianej ławie przy drewnianym stole na zewnątrz przed drewnianą, góralską chatą zaraz po zerwaniu chmury... drewnianej. Coś niesamowitego! Wygrywa kieliszek do Shiraza i to z niego nabiorę pierwszy łyk ambrozji La Garone.
Swoją drogą.. minęła już ponad godzina, a ja ledwo powąchalem to wino... Ten cały blog biznes chyba zredukuje ilość przeze mnie spożywanego alkoholu...
*snorrrrp* *frrrrrr* *frrrr* *prrrt, prrrrt, prrrt* *gulp* ahhh..
Wytrawne... nie trudno zgadnąć, gdyż 95% win na świecie to wina wytrawne (proszę, nie pytajcie mnie o źrodło.. to jest wiedza, której się nie kwestionuje!)! Wysoka kwasowość.. choć eksplozja smaku może zamaskować uczucie kwasowości, ale częstotliwości przełykanej przeze mnie śliny nie sposób nie zauważyć.. połykam tak często, jak mój pies, gdy widział dyndający mu przed nosem plasterek szynki. Garnacza raczej nie rozwija u siebie pełnych, cielistych win, jak Cab-Sav, czy też niektóre Shirazy, natomiast La Garona jest wyjątkowo średnio-pełna, co raczej pozostaje w górnej skali możliwości garnaczy. Również taniny są wyjątkowo duże, jak na garnacze - średnie. Można spokojnie do tego mieć kaczkę na talerzu, albo bitki jagnięce/wieprzowe, ewentualnie baraninę - najlepiej jeszcze, żeby przyprawy w potrawie były inne niż tylko sól i pieprz, tak aby pieprzny aromat wina kontrastował z przyprawami potrawy i vice-versa. Poprzez kontrastujące smaki, całe doświadczenie konsumpcji jest pełniejsze i tym samym przyjemniejsze.
Smak na środku języka pozostaje przez dłuższy czas, nadal czuję czereśnie na języku, mimo, że ostatni łyk wina przełknąłem (nie wyplulem!) minutę temu. To jest jedna z główych miar jakości... wino nie stara się Ciebie uwieść swoim wyglądem i zapachem i pierwszym uderzeniem w język, dać w mordę i ulecieć, tylko ostrożnie i elegancko daje siebie poznać. La Garona, jakże kobiece imię nota bede, wymaga ode mnie rozmowy i zainteresowania. Musiała przymierzyć trzy rożne suknie, by wreszcie w ostatniej shirazowej zatańczyć ze mną pasodoble i ukazać swoje ukryte wdzięki.
Można by się zakochać i bylibyśmy razem, gdyby nie gafa, jaką palnąłem...
"La Garono... Miałem przed Tobą setki innych..."
Myzis, udało Ci się :)
OdpowiedzUsuńCzytam wszystkie wpisy, później będę szukał butelek i tłukł do głowy, że tanie wina są dobre, bo są dobre i tanie ;)
Dzisiaj uzbrojony w kieliszki do Shiraz Riedla wypiłem jednego francuskiego merlolota i jedno afrykańskie pinotage, na co Riedle patrzyły z oddali nie chcąc bezcześcić swojej tradycji i kultury, a później....
Jedno słowo...
nawaliłem się...
to dwa słowa...
amen.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUwielbiam wina hiszpańskie i kiedy nadarzy się okazja, to z pewnością zdegustuję powyższej propozycji :). Rozpoczynając degustację danego wina zawsze dobieram odpowiednie szkło do jego podania. W domu zawsze mam pod ręką kilka zestawów kieliszków https://duka.com/pl/jedzenie-i-serwowanie-potraw/naczynia-do-serwowania-napojow/zestawy-szklanek-i-kieliszkow, z czego jeden służy mi do podawania win czerwonych, a drugi białych. Z reguły kieliszki do wina białego są mniejsze, ponieważ trunek ten nie potrzebuje dużego kontaktu z powietrzem. Czerwone natomiast podaje się w kieliszkach większych, z szeroką czaszą w kształcie tulipana.
OdpowiedzUsuń