wtorek, 13 września 2011

Trascampanas, Verdejo, 2009, Rueda, Hiszpania

Ten post powinien nosić tytuł:
Trascampanas, Verdejo, 2009, Rueda, Hiszpania

Dlaczego? Otóż... Jak to zwykłem zaczynać pisanie winnego eseju najpierw wykonałem zdjęcie butelce (Sherwood Estate), zrobiłem notatki z tego, co na etykiecie jest napisane, po czym zabrałem się do pisania wstępu. Zawsze mija całkiem sporo czasu, zanim zacznę przyglądać się winu w kieliszkach, nie mówiąc o wąchaniu, czy smakowaniu. Więc tym razem stwierdziłem, że zaniosę wino z powrotem do lodówki, co by za bardzo się w kieliszkach nie zagrzało. Tym bardziej, że to Sauvignon-Blanc należy spożywać w temperaturze 8-12 stopni w zależności od jego jakości. Im ciekawsze i bardziej złożone, tym cieplejsze można pić, aby pozwoli bogatym aromatom wydostać się z kieliszka wcześniej, niż typowe Sauvignonowe cytrusy.

Problem w tym... że w ferworze pisania, gdy wróciłem do lodówki po butelkę, wziąłem tę:

Ponieważ to faux pas bezczelnie i brutalnie podważa moją wiedzę na temat wina, to postanowiłem nie modyfikować tego posta w ogóle i pozwolić publicznie się ze niego pośmiać. Verdejo, bowiem, w porównaniu do Sauvignon-Blanc to niemal dwa różne bieguny.. Rośnie w regionie Rueda pomiędzy Madrytem a Saragossą, czyli warunki zgoła odmienne, niż Marlborough w Nowej Zelandii... Cieplej, więcej słońca.. na tyle więcej słońca, że Verdejo często zbierane jest w nocy. Nic więc dziwnego, że pojawia się marakuja, mandarynka, czy też wreszcie.. intensywny, niemal złotawy kolor.

Szczególnie należy zwrócić uwagę na to, jak ciągle mnie to wino "zaskakiwało"... I jak próbowałem dorobić ideologię do faktu, że oto z pewnością piję Sav-Blanc...

Oto oryginalny post. Zapraszam.

Sherwood Estate, Dama z prowincji.

W pewnym sensie uratowałem tę butelkę wina. Jeśli przyjrzeć się kształtowi uwięzionego powietrza w środku, można się wręcz wzruszyć. Sharewood Estate, bowiem, znajduje się w Marlborough w Nowej Zelandii, krainie świeżych, młodzieńczo żywotnych i szalonych Sauvignon Blanc. Dlaczego uratowałem? Ponieważ zbiory, z których powstało to wino, odbyły się w 2009 roku w czasie naszej wiosny, a tamtejszej jesieni. A Sauvignon-Blanc jest szczepem winogron, z których głównie robi się młode, świeże wina, które są przeznaczone do picia w pierwszym, maksymalnie drugim roku po zbiorach.

Zaletą, jak i koszmarem większości Sauvignon Blanc z Marlborough jest ich niesamowita, eksplodująca siła owoców tropikalnych i cytrusowych, nieraz wręcz landrynkowych. Koszmar, gdyż z czasem wino w tym stylu traci swoją owocowość pozostawiając tylko alkohol i kwasowość... Nic dziwnego, że tak dużą popularnością cieszą się one w Irlandii i zawsze schodzą, nim się zestarzeją za bardzo. Sauvignon Blanc, w szczególności z Nowej Zelandii nadal jest bodajże numerem jeden, albo przynajmniej w pierwszej trójce najczęściej kupowanych win w Irlandii. Nie dziwi mnie to w sumie, gdyż sam pytany o radę, jakie wino bym polecał, odpowiadam, że właśnie Sav-Blanc z Nowej Zelandii. Prawdopodobieństwo nietrafienia w "gust" delikwenta jest praktycznie zerowe.

W ten sposób nabijam sobie u ludzi punktów.

Butelka, która przede mną stoi pochodzi z mojej comiesięcznej wizyty w Mitchels & Son, jako jedna z sześciu, która wylądowała w moim plecaku po zakupach. Została mi polecona przez Peter'a, właściciela Mitchels & Son. Jest on jedną z tych osób, rozmowa z którymi jest dla mnie wyjątkowym zaszczytem. Uwielbiam słuchać jego opowieści czy to o winnych podróżach, czy o winie ogólnie, tudzież o biznesie winnym w Irlandii. Przy tym wszystkim słuchanie czystego, irlandzkiego akcentu przy wyjątkowej erudycji i elegancji wypowiedzi jest ambrozją dla moich uszu. Nierzadko to sprawia, że nie potrafię wyjść ze sklepu nie kupiwszy "jeszcze jednej" butelki. Ponieważ ilekroć przychodzę tam z zamiarem prowadzenia konwersacji i wychodzę z jedną, albo dwiema butelkami wina, to staram się ograniczać wielkość jednorazowych zakupów. Raz przyjechałem specjalnie by kupić jeden tani kieliszek na promocji za €5. Jakież było zdziwienie w sklepie, gdy nazajutrz przyjechałem po kolejny kieliszek za €5. Kolejnego dnia kupiłem metalowe listki-niekapki do butelki za €4.95. Zapytany, dlaczego nie wziąłem tego wszystkiego naraz, tłumaczę, że jazda rowerem to samo zdrowie. A tak naprawdę chciałem wyciągnąć Peter'a ze swojego biura, by znów uraczyć się rozmową.

Jednakże tytuł wstępu należy zakończyć i rozlać wino do kieliszków. Ponieważ ma już ono prawie 2.5 roku, spodziewam się nie blado-cytrynowego koloru, tylko raczej ciut intensywniejszego ale w podobnie cytrynowej tonacji - średniego. I oto ku mojemu pierwszemu zaskoczeniu kolor okazał się dużo bardziej intensywny! Można nawet rzec, że intensywnie cytrynowy, choć pewnie za słowo "średnie" nadal przydzielone zostałyby punkty na ślepym tastingu. Sami zobaczcie:
Rozlałem go trzech kieliszków:
Solidarnością z Ojcem się nie wykażę, gdyż wróżę zwycięstwo Riedlowi, aczkolwiek niespodzianka kolorowa może przerodzić się w niespodziankę na pełnej linii...

Odwróciwszy butelkę na drugą stronę, czytam, że wino z serii Estate odznacza się wyjątkową i oszałamiającą owocowością subtelnie pokazującą również charakter ziemii, na której rośnie winorośl. Na etykiecie znajduje się też informacja, iż użyto "produktów mlecznych" i bynajmniej nie chodzi tutaj o dodanie mleka do wina! Rozumiem przez to, że wino mogło być poddane fermentacji malo-laktycznej, której głównym celem jest zmiękczenie (złagodzenie) kwasowości. A dużej kwasowości można się jak najbardziej spodziewać, gdyby przyjrzeć się dokładniej lokalizacji regionu Marlborough. Co prawda znajduje się na wysokości południowej Francji, to jednak otoczona przez ocean ze wszystkich stron Nowa Zelandia nie dość, że nie osiąga zawrotnych temperatur, to jeszcze ugina się przed silnymi wiatrami. To w połączeniu z wyjątkowo zmineralizowaną przez wulkany i młode/skaliste góry glebą sprawia, że kwasowość jest potęgowana przez mineralne/kamieniste aromaty. Nic więc dziwnego, że producent zdecydował się zastosować ten rodzaj fermentacji do zmiękczenia kwasowości. 

Dalej czytam, że wino ma 12.5%. Nie jest to nic nadzwyczajnie dziwnego, aczkolwiek częściej spotykam 13% Sav-Blanc z Marlborough, więc może to również oznaczać swojego rodzaju próbę "balansowania" kwasowości. Mniejsza ilość alkoholu oznacza, więcej cukru resztkowego w pozostałym winie. Zobaczmy...

Pierwsze pociągnięcie zapachu nosem powiększyło moje oczy o 100%! Kolejne przewróciło je dookoła, a trzecie, po solidnym z winem tańcu, dopiero wydobyło ze mnie słowa... To już nie są znane mi z Sav-Blanc cytrusy, agrest, czy grapefruit. Cisną mi się na język takie słowa, jak marakuja, mango delikatnie pokropione sokiem z limonki. Jest też w tym wszystkim pewna ostrość, niczym imbir. Odnoszę właśnie wrażenie, że to wino oczekuje ode mnie przeprosin... To całe ratowanie butelki okazało się chyba niedźwiedzią przysługą z mojej strony, gdyż oto trafiłem na butelkę Savignon-Blanc, która najprawdopodobniej może jeszcze nabrać charakteru z wiekiem, a przynajmniej nie stracić go przez najbliższy czas. Ale będę w stanie to potwierdzić dopiero po wlaniu go sobie do ust...

Biorę teraz kieliszek Riedla do dłoni. Obserwuję elegancki pirłet w kieliszku, po czym podnoszę do nosa. Zamykam oczy i głęboko zaciągam zapachem... och... Dużo pełniejszy i zbalansowany aromat. w Pierwszym Eischu Sherwood chyba nie potrafił się dobrze rozwinąć, wystrzeliwując poszczególne aromaty do nosa, jak armata drażniąc tylko, zamiast spokojnie podać rękę, przedstawić siebie i swoich znajomych. W Eischu to trochę tak, jakby zaprosić na imprezę swoich przyjaciół, których gospodarz totalnie nie zna i pozwolić im wejść najpierw, a samemu skoczyć jeszcze na doł do sklepu po alkohol.

Mam wrażenie, że dopiero w Riedlu zaczynam wyczuwać kremowość i jedwabistość zapachu, co może być skutkiem malo-laktycznej fermentacji. Poza tym nie wyczuwam niczego więcej, niż w Eischu, tyle tylko, że wszystkie zapachy są bardziej subtelne i przyjemniejsze dla nosa. Są w harmonii ze sobą.

Natomiast w Eischu do Chardonnay...To jak przyjść na imprezę i zapomnieć zaprosić swoich przyjaciół w ogóle. Wchodząc na imprezę wzbudzasz wielkie zakłopotanie u gospodarza, który mówi Tobie "No nic, najwyżej sam będziesz musiał to wszystko zjeść!". Odpowiadasz tylko "no tak, ale mam ich zdjęcia..".

Wybieram Riedla jako duszę towarzystwa i to z niego pociągnę swój pierwszy łyk.

Dopiero na podniebieniu przekonuję się o 100% obecności "mlecznego produktu!". Nigdy wcześniej nie piłem Sauvignon-Blanc tak jedwabiście opływającego moje podniebienie. Coś wspaniałego... kwasowość tylko okazjonalnie szczypie mnie w różnych miejscach, niczym kobiety tańczące w szpilkach na wypolerowanym parkiecie. Bynajmniej nie jest to typowy Sav-Blanc z Marlborough, który jest tak popularny w Irlandii. To jest... kwintesencja elegancji. Do tanecznego parkietu dodaj stół nakryty jedwabnym obrusem, a na nim rozłożone owoce tropikalne. Tu pokrojony ananas, tam puchar wypełniony mandarynką, obok wielka marakuja.

Wino z tego szczepu winogron raczej nie rozwija pełno-cielistego smaku, najczęściej Sav-Blanc to wina lekkie do picia jako a-pair-of-teeth (aperitif), lub na prywatkach - easy-drinking, pij, zapomnij, nie rozmawiaj o mnie, tylko ciesz się chwilą, a ja Ci w tym skromnie pomogę. Nie. Wino z Sherwood Estate to szczyt elegancji, który wybija się swoją klasą nie tylko w rodzinie swoich pobratymców z Marlborough, ale ogólnie w globalnej wiosce Sauvignon-Blanc. 

A po sobie pozostawia zachwyt i głęboką tęsknotę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz